Wampiry w wielkim miescie pdf




















Bedac w drugim miesiacu ciazy, Ellen nieomal pragnela wrocic do domu, do rodzicow. Kiedy jednak myslala o upokorzeniach, jakich musialaby doswiadczyc, kiedy wyobrazila sobie siebie blagajaca Gine o przebaczenie albo drwiaca pogarde matki, stwierdzila, ze nie potrafi porzucic Strakera.

Nie miala dokad pojsc. W miare jak dziecko w jej wnetrzu roslo, wmawiala sobie, ze ono uspokoi i ulagodzi Conrada. Jej maz naprawde lubil dzieci. Bylo to widac po sposobie, w jaki traktowal potomstwo pracownikow lunaparku.

Perspektywa ojcostwa wyraznie go oczarowala. Ellen byla pewna, iz obecnosc dziecka zlagodzi temperament Conrada, ze ozywi w nim czulosc i troskliwosc. Dokladnie przed szescioma tygodniami, wraz z przyjsciem na swiat dziecka jej watle nadzieje prysly. Ellen nie poszla do szpitala. W wesolym miasteczku nie robiono tego w ten sposob.

Urodzila dziecko w przyczepie, pod okiem lunaparkowej akuszerki. Porod byl wzglednie latwy. Nie grozilo jej ani przez chwile zadne fizyczne niebezpieczenstwo. Nie bylo komplikacji. Tylko ze Wzdrygnela sie z odrazy na mysl o dziecku i ponownie podniosla do ust szklaneczke z burbonem.

Zupelnie jakby wyczulo, ze o nim pomyslala, dziecko ponownie zapiszczalo. Zamknij sie! Nic z tego. Kolyska trzesla sie i trzeszczala, kiedy rozwscieczone dziecko kopalo i wilo sie wewnatrz jak oszalale. Ellen wlala do szklaneczki reszte burbona i oblizala nerwowo wargi, czujac, ze zaczyna odzyskiwac sily. Wyszla z malenkiej klitki, zatrzymala sie w przedpokoju i stala tak przez chwile, kolyszac sie na ugietych nogach. Odglosy nadciagajacej burzy wydawaly sie glosniejsze niz dotychczas, ogniskujac sie na terenie zajetym przez wesole miasteczko i w szybkim tempie narastajac do wscieklego crescendo.

Przemaszerowala chwiejnie przez przyczepe i zatrzymala sie w nogach kolyski. Wlaczyla lampe rzucajaca lagodny, bursztynowy blask i cienie zrejterowaly, by zajac pozycje w odleglych katach pomieszczenia.

Dziecko przestalo mocowac sie z kocykiem. Spojrzalo na nia, a jego oczy palaly nienawiscia. Poczula mdlosci. Ale zlowrogie spojrzenie dziecka wydawalo sie wrecz hipnotyczne. Ellen nie mogla oderwac wzroku od malego - jego oczy byly niczym oczy meduzy. Nie byla w stanie sie poruszyc; miala wrazenie, jakby obrocila sie w kamien. Blyskawica ponownie przemknela za szyba i wraz z hukiem gromu z nieba poplynely pierwsze grube krople deszczu.

Patrzyla ze zgroza na swoje dziecko, a na jej czole, tuz ponizej linii wlosow pojawily sie kropelki zimnego potu. Dziecko nie bylo normalne, nie bylo nawet prawie normalne - jednak nie istnialo zadne medyczne okreslenie na jego deformacje.

Prawde mowiac trudno bylo w ogole okreslic je jako dziecko. To nie bylo ludzkie dziecko. To byl stwor. Nie byla zdeformowana, raczej nalezala do gatunku zupelnie innego niz ludzki. Byla odrazajaca. Co uczynilam, ze zasluzylam na cos takiego? Wielkie, zielone, nieludzkie slepia jej potomka przygladaly sie jej posepnie. Ellen miala ochote odwrocic sie od TEGO plecami. Chciala wybiec z przyczepy, w szalejaca burze i nieprzenikniony mrok, wyrwac sie z tego koszmaru i z nadzieja powitac nadejscie nowego dnia.

Znieksztalcone nozdrza stworzenia wydymaly sie jak chrapy wilka czy psa. Ellen slyszala, jak mala istota weszy zapamietale, jakby usilowala rozroznic jej zapach sposrod wielu innych woni unoszacych sie wewnatrz przyczepy. Morderstwo jest grzechem. Jezeli udusi dziecko, trafi do piekla.

W jej glowie pojawila sie seria okrutnych obrazow, piekielnych wizji, jakie matka kreslila jej podczas tysiecy wykladow na temat potwornych konsekwencji grzechu: usmiechniete demony wyrywajace kawalki tkanek z cial zywych, krzyczacych kobiet, ich skorzaste czarne wargi sliskie od ludzkiej krwi.

Rozpalone do bialosci plomienie pozerajace ciala grzesznikow, blade robaki zerujace na wciaz jeszcze przytomnych umarlych, cierpiacy przerazliwe katusze ludzie, wijacy sie z bolu, zagrzebani w niemozliwym do opisania, straszliwym brudzie.

Ellen nie czula sie teraz katoliczka, ale z cala pewnoscia pozostala nia w glebi serca. Cale lata codziennego uczeszczania na msze i wieczornych modlitw, wysluchiwanie przez nie konczace sie dziewietnascie lat szalonych kazan Giny, ciagle strofowania i rady, ktorych nie wolno bylo lekcewazyc i o ktorych stale nalezalo pamietac.

Ellen nadal z calego serca wierzyla w Boga, w niebo i pieklo. Ostrzezenia zawarte w Pismie Swietym w dalszym ciagu byly dla niej wazne. Ale przeciez jest oczywiste, skonstatowala, ze to prawo nie dotyczy zwierzat. Wolno zabijac zwierzeta, to nie jest smiertelny grzech.

A ta istota w kolysce to nic innego jak zwierze, bestia, monstrum. To nie byl czlowiek. A wiec gdyby je zabila, czyn ten nie przypieczetowalby losu jej niesmiertelnej duszy. Z drugiej strony skad mogla miec pewnosc, ze to COS nie bylo czlowiekiem? Urodzilo sie z mezczyzny i kobiety. Nie ma innego bardziej fundamentalnego kryterium czlowieczenstwa.

Dziecko bylo mutantem, ale ludzkim mutantem. Jej dylemat wydawal sie nie do rozwiazania. Mala, sniada istotka w kolysce uniosla jedna raczke w strone Ellen. Wlasciwie to nie byla reka.

To byl szpon. Dlugie, kosciste palce wydawaly sie zbyt duze jak na szesciotygodniowe niemowle, choc dziecko bylo calkiem spore.

Dlon przypominala lape zwierzecia, nieproporcjonalnie wielka w porownaniu z reszta ciala. Wierzchy obu dloni porosniete byly gestym, ciemnym futrem zmieniajacym sie u podstawy palcow w krotka, ostra szczecine. Bursztynowe swiatlo odbijalo sie od ostrych krawedzi trojkatnych, zaostrzonych paznokci.

Dziecko cielo rekoma powietrze, ale nie bylo w stanie pochwycic Ellen. Nie potrafila zrozumiec, jak mogla urodzic cos takiego. Jakim cudem ten stwor mogl w ogole istniec? Wiedziala o istnieniu rozmaitych dziwolagow. Kilka z nich pracowalo w gabinecie osobliwosci w wesolym miasteczku. Wygladali okropnie, ale nie tak jak to COS. Zaden z nich nie byl tak dziwny jak ten stwor, ktory wylagl sie z jej lona.

Dlaczego tak sie stalo? Zabicie tego dziecka bedzie aktem milosierdzia. Przeciez ono i tak nigdy nie bedzie w stanie prowadzic normalnego zycia. Zawsze bedzie potworem, obiektem drwin i szyderstwa.

Jego zycie zmieni sie w pasmo goryczy, smutku, bolu i samotnosci. Nie dane mu beda nawet najprostsze i najbardziej podstawowe przyjemnosci, nie mowiac juz o najmniejszej chocby odrobinie szczescia. A gdyby zostala zmuszona przez reszte zycia opiekowac sie tym stworzeniem, ona rowniez nie zaznalaby szczescia. Perspektywa wychowywania tego groteskowego dziecka przepelniala ja rozpacza.

Zamordowanie go bedzie aktem milosierdzia tak dla niej, jak i dla tego zalosnego, choc przerazajacego mutanta, ktory teraz lypal na nia z kolyski. Ale kosciol rzymskokatolicki nie zezwala na zabojstwo "z milosierdzia".

Nawet najszczytniejsze motywacje nie uchronia jej przed pieklem. A ona doskonale wiedziala, ze jej motywacje nie byly czyste. Chec pozbycia sie tego brzemienia wynikala poniekad ze zwyklego egoizmu.

Jego blady, cetkowany jezyk przesunal sie powoli po ciemnych, bardzo ciemnych wargach. Stwor syknal na nia zlowrogo. Czy ta istota byla czlowiekiem, czy tez nie, Ellen czula, ze to COS jest zle.

Nie bylo tylko zdeformowanym dzieckiem, ale czyms innym. Czyms wiecej, a zarazem czyms mniej anizeli czlowiek. Czula prawdziwosc tych slow calym cialem i sercem. A moze jestem nienormalna? Nie mogla sobie pozwolic na zwatpienie. Nie byla wariatka. Mozna bylo powiedziec o niej wiele - ze byla przygnebiona, przybita, zrozpaczona, przerazona, zastraszona, zaklopotana.

Nie byla jednak szalona. Czula zlo emanujace z dziecka i jezeli o to chodzilo, jej percepcja dzialala idealnie. Niemowle krzyknelo. Jego chrapliwy, pelen napiecia glos urazil nerwy Ellen. Skrzywila sie. Niesione wiatrem strugi deszczu zadudnily w dach przyczepy. Rozlegl sie grzmot. Dziecko wilo sie, miotalo i usilowalo odrzucic na bok cienki koc, ktorym bylo przykryte. Chwytajac koscistymi dlonmi brzegi kolyski, wczepilo sie w nie szponami, wyprezylo cale cialo, pochylilo sie do przodu i usiadlo.

Ellen wstrzymala oddech. Niemowle bylo zbyt male, aby moc podniesc sie i usiasc. TO syknelo na nia. Stwor rosl z przerazajaca szybkoscia, byl stale glodny i pochlanial dwa razy tyle co normalne dziecko w jego wieku. Z tygodnia na tydzien zauwazala w nim zdumiewajace zmiany. Z zadziwiajaca, niepokojaca szybkoscia uczyl sie wykorzystywac swoje cialo.

Niedlugo bedzie umial raczkowac, a potem chodzic. I co wtedy? Jak duzy i szybki bedzie, zanim zupelnie straci nad nim kontrole? Usta miala wyschniete i czula w nich kwasny smak.

Usilowala je zwilzyc, ale zabraklo jej sliny. Struzka zimnego potu splynela jej od linii wlosow do kacika oka. Mrugnieciem powieki pozbyla sie slonego plynu.

Gdyby mogla umiescic dziecko w zakladzie, gdzie bylo jego miejsce, nie musialaby go zabijac. Tylko ze Conrad nigdy nie zgodzilby sie na oddanie chlopca. Nie czul wobec niego odrazy ani sie go nie bal. Prawde mowiac zdawal sie cieszyc nim bardziej niz normalnym, zdrowym dzieckiem. Chlubil sie, ze jest ojcem, zas dla Ellen jego duma byla oznaka szalenstwa.

Nawet gdyby doprowadzila do zamkniecia dziecka w zakladzie, to rozwiazanie nie byloby ostateczne. Zlo nie przestanie istniec. Wiedziala, ze dziecko bylo zle, nie miala co do tego watpliwosci i czula sie odpowiedzialna za sprowadzenie tej istoty na swiat.

Nie mogla ot tak, po prostu odwrocic sie plecami i odejsc, pozwalajac by ktos inny zalatwil te sprawe za nia. A jezeli TO, doroslszy, kogos zabije? Czy odpowiedzialnosc za owa smierc nie spadnie rowniez na jej barki? Powietrze wpadajace przez otwarte okno bylo chlodniejsze niz przed deszczem.

Chlodny podmuch musnal odsloniety kark Ellen. Dziecko zaczelo proby wydostania sie z kolyski. Ellen, wzmocniona burbonem, wykrzesala z siebie resztki sil. Szczekajac zebami, z palcami drzacymi jak u alkoholika w czasie delirium powoli chwycila dziecko. Nie dziecko.

Nie mogla o TYM myslec jak o dziecku. Nie mogla sobie pozwolic na zadne sentymenty. Musi dzialac. Musi byc zimna, twarda, nieugieta, nieublagana, bezwzgledna. Zamierzala uniesc odrazajaca kreature, wyjac poduszke w satynowej powloczce spod jej glowy, a potem udusic ja ta sama poduszka.

Nie chciala, by na ciele zostaly jakiekolwiek slady. Smierc musi wygladac na naturalna. Bywa, ze nawet zdrowe dzieci umieraja w swoich kolyskach bez widocznej przyczyny - nikt nie bedzie zdziwiony ani podejrzliwy, jesli ten zalosny zdeformowany potworek odejdzie cicho i spokojnie, we snie. Kiedy jednak wyjela stworzenie z kolyski, zareagowalo tak szokujaca wsciekloscia, ze jej plan w jednej chwili spalil na panewce.

Stwor pisnal i zaatakowal ja pazurami. Krzyknela z bolu, kiedy ostre szpony wryly sie w cialo i rozoraly jej przedramiona. Waskie struzki krwi. Dziecko zaczelo wic sie i kopac. Ellen z trudem mogla je utrzymac. Stwor wydal zdeformowane wargi i splunal na nia. Ohydna gruda zoltawej, cuchnacej plwociny trafila ja w nos. Wzdrygnela sie i zakrztusila. Dziecko - stwor wykrzywilo usta, obnazajac cetkowane dziasla i zasyczalo. Grzmot znow rozbil ciemnosc i swiatla wewnatrz przyczepy zamrugaly raz po raz.

Zanim sie zapalily, oslepiajaca blyskawica po raz kolejny rozciela mrok. Wylupiaste, zielone oczy potwora zdawaly sie emanowac osobliwy blask, fosforyzujaca poswiate, ktora plynela jakby z ich wnetrza. Stworzenie wilo i skrzeczalo. Oddalo mocz. Serce Ellen zabilo zywiej. Istota szarpala jej rece, rozdzierajac skore i tkanki, rozbryzgujac wokolo krew.

Rozorala miekkie cialo dloni i zdarla paznokiec z jednego kciuka. Uslyszala dziwne, wysokie, piskliwe zawodzenie, nie przypominajace niczego, co znala dotychczas i dopiero po kilku sekundach uswiadomila sobie, ze wsluchuje sie we wlasny przerazliwy, przeciagly wrzask.

Gdyby mogla cisnac to COS precz, obrocic sie na piecie i uciec, zrobilaby to, ale nagle stwierdzila, ze zwyczajnie nie jest w stanie sie od TEGO uwolnic.

Stwor kurczowo trzymal sie jej ramion i nie puszczal. Walczyla z nieludzka zawzietoscia, tak ze o malo nie wywrocila kolyski. Jej cien skakal dziko po stojacym opodal lozku i scianie, zahaczajac raz po raz o zaokraglony sufit.

Klnac i wytezajac wszystkie sily, by utrzymac istote na odleglosc wyciagnietych ramion, zdolala zacisnac najpierw lewa, a potem prawa dlon na jego szyi, po czym wepchnela stwora na dno kolyski i zaczela dusic. Zaciskala palce najsilniej jak tylko mogla i zgrzytala zebami. Choc czula odraze wobec wscieklosci, jaka wzbierala w jej wnetrzu, byla zdecydowana wycisnac ostatnie tchnienie z piersi malego monstrum.

Nie chcialo latwo umrzec. Ellen zdumiala sie, czujac pod palcami twarde jak postronki, naprezone miesnie jego szyi. Przesunelo szpony wyzej na jej przedramiona i ponownie wbilo paznokcie w skore, otwierajac nowe rany i powodujac kolejne fale bolu. Ten wlasnie bol nie pozwolil Ellen, by dala z siebie wszystko, gdy rozpaczliwie starala sie udusic potworka.

Stwor wywrocil oczyma, gesta slina wyplynela z jednego kacika jego ust i splynela po nierownej brodzie. Zdeformowane usta otwarly sie szeroko, ciemne skorzaste wargi poruszyly sie. Wezowy, blady, trojkatny jezyk zwijal sie i rozwijal obscenicznie. Dziecko z nieprawdopodobna sila przyciagnelo Ellen ku sobie. Nie byla w stanie utrzymac go na bezpieczna odleglosc wyciagnietych ramion, tak jak tego pragnela. TO nieublaganie sciagalo ja w dol, w glab kolyski, a jednoczesnie samo podciagalo sie wyzej.

Byla teraz nachylona nisko nad kolyska. Jej uscisk na gardle dziecka w tej nowej pozycji zelzal. Twarz miala oddalona od ohydnego oblicza stwora zaledwie o osiem czy dziesiec cali. Spowila ja fala cuchnacego oddechu. Istota ponownie splunela jej w twarz. Cos otarlo sie o jej brzuch. Wstrzymala oddech i drgnela. Trzask rozdzieranego materialu Jej bluzka. Dziecko kopalo obiema stopami o palcach zakonczonych dlugimi szponami. Usilowalo rozorac jej piersi i brzuch. Probowala odsunac sie do tylu, ale stwor przyciagal ja do siebie, nieustepliwie wykorzystujac potworna, demoniczna sile.

Ellen zakrecilo sie w glowie. Czula sie otepiala, oszolomiona, pijana i przerazona. Przed oczyma miala mgielke, a w uszach szum wlasnego oddechu, ale wydawalo sie jej, ze nie oddycha dostatecznie szybko. Nie mogla pozbierac mysli. Pot splynal jej z czola na cialo dziecka, z ktorym uparcie walczyla. Stwor usmiechnal sie, jakby przeczuwal triumf. Przegrywam, pomyslala zrozpaczona. Jak to mozliwe?

Moj Boze, TO mnie zabije. Grzmot przetoczyl sie po niebie, a z rozdartej nocy wystrzelila blyskawica. Piesc wiatru uderzyla w bok przyczepy. Swiatla zgasly. I juz sie nie zapalily. Dziecko walczylo w nowym przyplywie furii. Nie bylo slabe, jak ludzkie niemowle. W chwili urodzenia wazylo prawie jedenascie funtow i blyskawicznie przybieralo na wadze - przez ostatnie szesc tygodni zyskalo cale dwanascie funtow. Teraz wazylo prawie dwadziescia trzy funty.

I nie byl to tluszcz, ale same miesnie. Krepe, mocno umiesnione dziecko, przypominajace mala malpe. Bylo zwawe, energiczne i silne niczym szesciomiesieczny szympans, ktory wystepowal jako jedna z atrakcji wesolego miasteczka. Kolyska przewrocila sie z trzaskiem, a Ellen stracila rownowage. Upadla, razem z dzieckiem. Bylo teraz bardzo blisko niej.

Nie znajdowalo sie juz w bezpiecznej odleglosci wyciagnietych rak. Lezalo na niej. Oparlo szponiaste stopy na jej biodrach i usilowalo rozedrzec material grubych dzinsow. Ale wiedziala, ze to nie sen. Stwor nadal trzymal ja za prawa reke. Wbil pazury w cialo, ale puscil lewe ramie. W ciemnosci poczula, ze zakrzywiony szpon siega do jej gardla i odslonietej tetnicy szyjnej. Odwrocila glowe w bok. Mala, ale zabojcza dlon o niewiarygodnie dlugich palcach smignela tuz obok jej szyi, mijajac ja o wlos.

Przeturlala sie po ziemi i dziecko - stwor znalazlo sie pod nia. Jeczac i szarpiac sie, bliska histerii, uwolnila prawa reke ze stalowego uscisku stworzenia kosztem kolejnej fali bolu. Odnalazla jego dlonie i odsunela je od swojej twarzy. Istota ponownie usilowala kopnac ja w brzuch, ale zdolala uniknac tych krotkich, silnych nog. Oparla kolana na piersi stwora, przyszpilajac go do podlogi. Naparla nan z calej sily. Zebra i mostek potwora popekaly pod jej ciezarem.

Uslyszala, jak cos wewnatrz trzasnelo. Istota zawyla jak wilkolak. Ellen wiedziala juz, ze ma cien szansy na przezycie. Dal sie slyszec przyprawiajacy o mdlosci trzask, wilgotne plasniecie, przerazliwy chrobot i chrzest, po czym jej przeciwnik nagle oslabl.

Jego rece zwiotczaly i przestaly stawiac opor. W jednej chwili stworzenie zamilklo i znieruchomialo. Ellen obawiala sie uniesc kolana z jego piersi. Byla pewna, ze stworzenie tylko udawalo, ze nie zyje. Gdyby choc troche sie uniosla, dala mu najmniejsza szanse, istota zaatakowalaby jak waz, rzucajac sie z pazurami do jej gardla, a potem rozplatalaby jej brzuch i wyprula wnetrznosci dlugimi, zakrzywionymi szponami u stop. Mijaly sekundy. A potem minuty. W ciemnosci zaczela odmawiac pospiesznie cicha modlitwe: "Jezu, dopomoz mi.

Swieta Eleonoro, moja patronko, wstaw sie za mna. Swieta Mario, Matko Boza, uslysz mnie, wspomoz mnie. Prosze, prosze, prosze. Mario, pomoz mi. Mario, pomoz mi" Prad znow wlaczono, a gdy nieoczekiwanie rozblyslo swiatlo, Ellen mimowolnie krzyknela. Pod nia lezala na plecach istota - dziecko. Krew wciaz jeszcze plynela mu z nozdrzy i ust, a blyszczace, przekrwione oczy patrzyly w gore. Na nia. Ale juz jej nie widzialy. Ogladaly inny swiat, czelusc piekielna, do ktorej odeszla jego dusza - naturalnie jesli to COS w ogole ja mialo.

Na podlodze bylo sporo krwi. Wiekszosc nie pochodzila z zyl Ellen. Puscila dziecko - potworka. Nie ozylo w czarodziejski sposob, czego sie w gruncie rzeczy spodziewala. Nie zaatakowalo. Wygladalo jak wielki, rozgnieciony robak. Odczolgala sie od trupa, nie spuszczajac go ani na chwile z oka, nie byla bowiem w pelni przekonana, ze nie zyje. Na razie nie miala dosc sil, aby wstac. Podpelzla do pobliskiej sciany i usiadla, opierajac sie o nia plecami. Nocne powietrze przesycone bylo miedzianym odorem krwi, wonia jej potu i ozonem burzy.

Stopniowo ciezki, przyspieszony oddech Ellen zmienil sie w lagodna rytmiczna kolysanke wdechu, wydechu, wdechu W miare jak jej rytm serca z wolna wracal do normy, a strach znikal, zaczela uswiadamiac sobie obecnosc bolu. Ognisk cierpienia bylo wiele.

Bolaly ja wszystkie stawy i miesnie, nadwyrezone wskutek mocowania sie z dzieckiem. Jej lewy kciuk, pozbawiony paznokcia, ociekal krwia. Obnazone cialo palilo jak zzerane kwasem. Zdarte do zywego, pociete palce palily zywym ogniem, a rozplatane wnetrze prawej dloni pulsowalo tepym bolem.

Oba przedramiona miala pokryte glebokimi krwawiacymi bruzdami, sladami szponow potworka. Na obu jej ramionach widnialo piec paskudnych, ociekajacych krwia nakluc. Zaczela plakac.

Nie tylko z powodu fizycznego bolu. Plakala z powodu dojmujacej udreki, stresu i strachu. Lzami byla w stanie choc troche ukoic stargane nerwy i zmyc czesc brzemienia winy, jakie spoczywalo na jej barkach. Wciaz jeszcze klocila sie ze soba, usilujac znalezc jakies racjonalne usprawiedliwienie, ktore pozwoliloby jej zyc ze swiadomoscia tego, co uczynila, kiedy drzwi przyczepy otwarly sie na osciez i do srodka wszedl Conrad oswietlony stroboskopowym blaskiem blyskawic. Mial na sobie plastikowy, ociekajacy deszczem plaszcz.

Jego czarne wlosy byly pozlepiane w straki, kilka kosmykow przylegalo do szerokiego czola. Omiatany podmuchem wiatru, jak wielki pies okrazyl pomieszczenie, z zaciekawieniem obwachujac wszystko. Ellen ponownie poczula nieopanowana, chwytajaca za gardlo zgroze. Conrad zatrzasnal drzwi.

Obracajac sie ujrzal ja siedzaca na podlodze, plecami do sciany, w podartej bluzce, z okrwawionymi ramionami i dlonmi. Chciala wyjasnic, dlaczego zabila dziecko, ale nie byla w stanie wydobyc z siebie glosu. Jej usta poruszyly sie, ale wyplynal spomiedzy nich jedynie ochryply, przerazony charkot. Przenikliwe niebieskie oczy Conrada przez chwile przepelnialo zaklopotanie. Naraz jego spojrzenie przenioslo sie z Ellen na okrwawione, skulone dziecko lezace o kilka stop od niej na podlodze.

Jego potezne dlonie zacisnely sie w wielkie, twarde piesci. Podszedl wolno do malego trupka. Ellen uniosla wzrok i spojrzala na niego z narastajacym lekiem.

Conrad, oszolomiony, przyklakl przy martwym stworzeniu i przygladal mu sie przez chwile, ktora zdawala sie wiecznoscia. Nagle lzy pociekly mu po policzkach. Ellen nigdy dotad nie widziala go placzacego. W koncu uniosl bezwladne cialo i przytulil do piersi. Jasna krew dziecka - potworka skapnela na plastikowy plaszcz. Moj chlopczyk Co ona ci zrobila?

Co ona zrobila? Narastajacy w Ellen strach dodal jej nowych sil, aczkolwiek niezbyt wiele. Podpierajac sie jedna reka o sciane, podniosla sie powoli. Nogi jej drzaly, kolana miala tak miekkie, jakby mialy ugiac sie pod nia przy pierwszym kroku. Conrad uslyszal, ze sie poruszyla. Spojrzal na nia. Jego niebieskie oczy byly zimne. Conrad polozyl trupka na podlodze.

Zrobil to delikatnie i z czuloscia. Wobec mnie nie bedzie rownie delikatny, pomyslala Ellen. Prosze, zrozum. Podniosl sie i podszedl do niej. Miala ochote uciec, ale nie mogla. Nadal dziecku - potworkowi imie - Victor Martin Straker, co Ellen wydalo sie absurdalne.

Bardziej niz absurdalne. Gdybys zaczal zwracac sie do tego po imieniu, moglbys zaczac myslec o tym jak o ludzkim dziecku. A to nie byl czlowiek.

To bylo zlo. Gdy znajdowales sie w poblizu niego, musiales byc stale czujny. Sentymenty czynily cie bezbronnym i slabym. Nie chciala nazywac tego Victorem. Wzbraniala sie rowniez przed przyznaniem wobec samej siebie, ze TO mialo plec.

To nie byl maly chlopiec. Dlaczego zabilas mojego Victora? Smutek na twarzy Conrada ustapil miejsca grymasowi najczarniejszej nienawisci. To bylo okropne. TO drapalo mnie pazurami. Probowalo rozszarpac mi gardlo. Ciebie tez nieraz podrapalo. Jezeli spojrzysz prawdzie w oczy, zajrzysz w glab wlasnego serca, z pewnoscia przyznasz mi racje. Nie stworzylismy dziecka. Na ostrzach kilku pik osadzony i wysoko wzniesiony w powietrze. Trwa powstanie styczniowe. Z tarczami albo na tarczach powracajcie!

Tak i my… Z tarczami albo. Prawo zabrania. Ale jak oni… oni… jak oni…. Ja wiem! Na wojnie jak na wojnie! I gdyby mnie byli ranili tak jak Olka albo i zabili… ale. Przedstaw swoje zdanie na. Hekuba Elizy Orzeszkowej wobec tradycji romantycznej. Po przy-. Ten sam, ojcowski. Czy program Kaliksta ma jakikolwiek wymiar praktyczny? Uzasadnij swoje. Idealizacja czy realizm przedstawienia — jak odbierasz opisy gospodarstw w Nad Niemnem? Przeczytaj fragment Pana Tadeusza Adam Mickiewicza.

Gospodarstwa rutyniczne 1 albo zrujnowane,. Soki ziemi,. Witold przychodzi do ojca po rozmowie z Bohatyrowiczami.

Czy to. O, jej imienia, ty,. Ty nad poziomy ulatuj! Przyjaciele, moj nr 1 zawsze i na zawsze! Odkrylam bedac w ciazy i wielbie, choc Shonda Rhimes ostatnia seria doprowadzila mnie do szlochow i chlipow! W zeszlym roku odkrylam The Strain i juz przebieram nozkami, bo w lipcu premiera drugiego sezonu. Under the dome wciaga i nie chce wypuscic.

Mozg spaczony, jak nie zombiaki, to wampiry choc w The Strain calkowicie inne spojrzenie na temat, moim zdaniem warto! Tez wielbie. Moimi ostatnimi odkryciami jest Constantine i Messengers, ale to dla milosnikow diablow, aniolow, apokalips, itd. Miasteczko Wayward Pines. Pierwsze 4 odcinki mieszane uczucia, czy brnac w to dalej, czy nie, ale po 5 odcinku wow! Mama nadzieje, ze moze kogos zainspirowala do pojscia moja serialowa droga.

Fringe 2. Under the dome 3. Kiedy mieszkalam w Szwecji, seriale umilaly kazdy ciemny i zimny wieczor: 1. The Killing 2. Homeland 3. Suits 4. Sons of Anarchy lamie serce 5. The good wife Milego:. Devious Maid. How to gest away with murder. Hart od Dixie. Orange Is The New Black 4. Breaking Bad 5. Big Bang Theory — serial o uroczych fizykach i ich perypetiach i dziewczynach 4.

Mistresses 2. Elementary 3. Devious Maids 4. The Originals 5. Once Upon A Time. House of Cards — najlepszy z najlepszych! Detektyw — teraz u mnie na topie. House — Hugh Laurie jest najlepszy! Sex and the city 2. Gotowe na wszystko 3. Devious maids! How I met your mother 5. Breaking Bad 2. Fringe 3. Orphan Black 4. Big Bang Theory 5. Trudne sprawy 2. Dlaczego ja? Ukryta prawda 5. House of Cards — Kevin mistrz — kochasz go i nienawidzisz 3. Awake — jeden sezon, ale za to jaki!

Polecam My name is Earl. Ohhhh yeeees! Za kazdym razem placze! Ale z Derekiem to przegieli… 4. Och seriale! Greys Anatomy- czuje sie jakby bohaterowie byli moja rodzina dlatego placze po nich jalby mi ktos umarl. Desperate Housewives — mieszkac tak jak desperatki to moje marzenie no i nic tak nie rozsmiesza jak Gabi i Susan.

Vampire Diaries — chociaz krnabrna Elene czasem mnie wkurza ze caly swiat krazy wokol niej, ale dla Damona mozna to zniesc. Dawno dawno temu…. Big bang theory- ah ci kujoni! Homeland 2.



0コメント

  • 1000 / 1000